Przyszedł czas na zabranie się za Polską scenę muzyczną. Nie musiałem się długo zastanawiać jaki utwór ma rozpocząć opowieść o moich ulubionych polskich zespołach i ich muzyce.
Dla mnie przygoda z polską muzyką to początek lat 80-tych. Wcześniej odbierałem polską muzykę jako chałę i syf. Oczywiście teraz wiem, że w latach 70 też sporo się działo, ale jak powiedział mój koleś "Co z tego, że jesteś dobry jak nikt o tym nie wie". I tak było, że w radiu i telewizorze dobra polska rockowa muza nie istniała. Połomski, Sośnicka, Majewska, Frąckowiak, itp., nic tym artystom nie ujmuję, ale mnie to nie brało. Nie miałem starszego brata, który by mi podsunął jakąś alternatywę. Nie miałem też wtedy starszych kumpli, którzy słuchali SBB ,Budki Suflera, czy Testu. Jednak zmiana dekady odmieniła trendy.
W kraju się gotowało, ale dla mnie 15 letniego małolata największym przeżyciem była zmiana szkoły, bo z podstawówki ruszyłem do technikum. Spora zmiana dla takiego bąbla. Zupełne inne zwyczaje, inni kumple, słowem zmiany rewolucyjne. Dlatego też zmieniająca się rzeczywistość polityczna nie wpłynęła na mnie tak mocno. To jakby toczyło się obok. To był również czas kiedy zacząłem spotykać się po szkole z innymi kolesiami niż dotychczas. Największy wpływ na moje muzyczne życie miał Dziubek - pozdrowienia gdziekolwiek jesteś teraz (niestety zmarł w 2017). On mi zaszczepił Hard Rocka. On i Trójka, czyli III Program Polskiego Radia. Szczególnie - Lista Przebojów Programu Trzeciego. Wszyscy wtedy słuchali listy. To było jak nabożeństwo. W tamtym czasie Trójka w ogóle była poza klasyfikacją. To było Radio kultowe, które ukształtowało muzycznie sporą rzeszę młodych i nie tylko młodych ludzi. Ale wróćmy do utworu.
Tak to pamiętam. Siedziałem w dużym pokoju i oglądałem telewizor, drzwi do małego pokoju były otwarte, bo słuchałem audycji Zapraszamy do trójki. I nagle dotarły do mnie te dźwięki. Jakby mi Arnold blachę w czoło wypłacił, tak mną pieprznęło. Pobiegłem do pokoju, a tam po chwili koniec. Cisza. I głos Piotra Kaczkowskiego, że będzie puszczał ten utwór po kawałku. Wymyślił taki sposób prezentacji, bo Autobiografia ma te charakterystyczne przerwy. Od czasów Beatlesów, nic mną tak nie jebło. Wiem nawet dokładnie, który to był dzień - piątek 19.09.1982. Oczywiście nie wziąłem tego z pamięci, ale to była premiera w Trójce i już w tym samym dniu na Liście utwór wylądował na 17 miejscu! Po kilku godzinach od premiery. No musiało nie tylko mnie zauroczyć.
Sam utwór nie wydaje się być jakiś szczególny, zresztą oddajmy głos autorom.
Bogdan Olewicz -
– "Autobiografia" przeleżała sporo czasu, dostałem bowiem do napisania długi nudny kawałek. Tym razem B.O. nie wierzył w powodzenie nowej kompozycji Hołdysa. – Nie miałem do niej serca, na komentarz polityczny było to za rozwlekłe, hitowego szlagwortu też w tym nie było, w sumie kłopot – opowiadał Olewicz Adamowi Halberowi. Przełom nastąpił przypadkowo, gdy pewna polonijna firma, która chciała zatrudnić tekściarza, poprosiła Olewicza o napisanie swojego CV. – Rzeźbiłem swój życiorys parę godzin i następnego dnia, gdy wstałem z głową pełną wczorajszych myśli, postanowiłem napisać życiorys, ale w innej formie. Do 14:00 tekst spłynął do kajetu – wspominał Olewicz. Tekściarz zawarł w słowach piosenki nie tylko swoje doświadczenia ("ojciec Bóg wie gdzie martenowski stawiał piec") ale też przeżycia kompozytora ("klezmer kazał mi grać takie rzeczy, że jeszcze mi wstyd").
W pierwotnej wersji było też zamiast "wiatr odnowy wiał" - "wujek Józek zmarł".
Według Olewicza zespół po pierwszej prezentacji tekstu nie był nim zachwycony. Do tego doszły spory pomiędzy muzykami, gdyż Zbigniew Hołdys uparł się, żeby zaśpiewać utwór samemu. – Chyba nie dałby rady, skoro Grzesiek Markowski walczył z piosenką przez cały dzień – dopowiadał Olewicz. Pomimo problemów z powstaniem utworu (w pewnym momencie grupa chciała nawet z niego zrezygnować) "Autobiografia" za sprawą Piotra Kaczkowskiego i Programu Trzeciego stała się ogólnopolskim przebojem. – Każdy ze słuchaczy znajduje w niej cząstkę ze swojego życia i pojawia się taka myśl: przecież to jest o mnie! – tłumaczył przyczyny kultowości piosenki Olewicz.
Grzegorz Markowski -
Piosenka opowiada o trzech przyjaciołach. Andrzej Mogielnicki, Zbyszek Hołdys, Bogdan Olewicz tworzyli trójkę przyjaciół mając 17, 18 lat - marzyli o karierze. Początkowo tą piosenkę miał wykonywać Zbyszek Hołdys, ale oddał ją w końcu mnie, twierdząc, że nie poradzi sobie z wokalem. Zatem miałem przyjemność wykonać ten utwór i do dzisiaj śpiewam go z wielką radością, chyba tak samo jak się modlę - to jest takie śpiewanie z duszy, z serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz