Mała Lady Punk. Tak pamiętam pierwsze spotkanie z tym utworem.
Było lato prawdopodobnie 1982.
Wakacje, albo krótko przed i byliśmy w ośrodku wczasowym w miejscowości Wirów koło Gryfina. To było miejsce do którego dość często pielgrzymowaliśmy z plecakami pełnymi wina owocowego. No może nie zawsze był to ten ośrodek (a raczej rzadko), bo często jeździliśmy z namiotami biwakując na drugim końcu jeziora Wirów. W okolicy były dwa ośrodki jeden właśnie nad Wirowem, a drugi sponsorowany przez PKP nad jeziorem Wełtyń. Ten nad Wirowem był fajniejszy, bo miał taki kameralny klimat. Tamten miał za to lepszy sklep, więc czasem podejmowaliśmy eskapady łódką na drugi brzeg, by uzupełnić zapasy.
No i jak to w tych czasach było normą, organizowano przytupy w rytm muzyki szumnie zwane dyskotekami, na których można było usłyszeć naprawdę fajne numery. Dzisiaj nie do pojęcia, żeby bawić się przy muzyce rockowej, ale wtedy tak właśnie bywało. I tam właśnie po raz pierwszy usłyszałem ten kawałek. Zamurowało mnie. Genialne brzmienie, świetne intro, no i ten riff.. Tak nic z Polski nie brzmiało. Nokaut. Nawet ten średni wokal nie przeszkadzał. No słychać jakie były inspiracje - prawda :) Nie ma to jednak znaczenia, bo utwór jest świetny i po latach brzmi świeżo. Janek machał na wiośle wspaniale i przechodziły ciary.
A tak wyglądał singiel, bo utwór nie pojawił się na żadnej oficjalnej płycie (dopiero później jako bonus).
Co ciekawe utwór był umieszczony na stronie B singla, czyli teoretycznie gorszy od kawałka ze strony A. Na A było "Minus 10 w Rio", też petarda, ale nie taka, oj nie.
No i tak to wtedy się robiło :). Dwa mega kawałki na jednym singlu. Teraz na całej płycie CD rzadko jest choć jeden tak dobry i dotyczy to również Lady Pank niestety.
Oprawa w tych czasach na rynku polskim nie miała aż tak dużego znaczenia, bo jak coś było dobre to można było to zapakować nawet w gazetę, czy sparciałe skarpety, a i tak sprzedałoby się na pniu. W powodzi wszechobecnego chłamu prawdziwa muzyka nie wymagała żadnych magicznych zabiegów. Ludzie przegrywali songi z kaseciaka na kaseciak i po 50 kopii miało się wrażenie słuchania muzyki pod prysznicem, taki był szum.
Zatem okładka - nic to.
Przykładem jest ta okładka Za ostatni grosz.
Szary kartonowy papier i wszystko w takiej sepii. Fakt, że ta okładka nawiązuje do tytułu, ale jednak.. A żeby było coś wspólnego z tematem to podczas tej sesji Budki Suflera wiosłował tam na gitarze J.Borysewicz i on skomponował utwór Nie wierz nigdy kobiecie, który pierwotnie nie znalazł uznania, a obecnie jest chyba najbardziej rozpoznawalnym utworem Budki z tego okresu.
Dość!!
Danie główne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz