Ocena krążka: porażka, słaby, średni, dobry, bardzo dobry, wybitny!
Metallica w moim muzycznym sercu zajmuje miejsce szczególne. Jest to bowiem pierwsza kapela, która wciągnęła mnie w nurt prawdziwie ostrego grania. Moi kumple masowo wydrapywali gwoździem na murach napis Metallica, a ja ciągle byłem przekonany, że to węgierska kapela ludowa, a cały Heavy Metal kojarzył mi się z wrzaskiem i bałaganem. Wszystko mi wtedy brzmiało podobnie. Na początki się nie załapałem i dla żartu nawet nadałem ksywkę najbardziej aktywnemu apologecie tego gatunku - pozdrowienia Żelazny :). Jednak przychodzi czas gdy człowiek dostrzega, to co mu umykało wcześniej, więc w końcu się załapałem – późno, ale jednak. I tym czynnikiem sprawczym była Metallica. Ledwo się do nich przekonałem na serio - a był to 1990 - to zaraz wydali Abbey Road metalu, czyli Czarny Album.
Z takiej perspektywy niestety muszę spojrzeć na tę płytę. Z perspektywy ideału. Jestem niestety jednym z tych, którzy twierdzą, że Metallica skończyła się na Czarnym Albumie.
No cóż.. kilo zbóż..
Mówiąc szczerze - nie ma o czym mówić. Płyta jest nijaka. Specjalnie przeczytałem kilka recenzji, żeby skonfrontować swoje spostrzeżenia i zostałem nimi jeszcze bardziej zaskoczony niż samą płytą. Nie ma sensu się rozwodzić nad poszczególnymi opiniami na temat kolejnych utworów, ale kilka wątków.. Na przykład utwór Atlas, Rise jest kojarzony ze stylem Iron Maiden. No sorry. W którym momencie? 15 sekund harmonicznej solówki około 4:30, to jedyne podobieństwo jakie znalazłem. I to na siłę. Są jakieś porównania z Black Sabbath – dobry żart. W połowie całego światowego metalu można doszukać się takich podobieństw. Zostawmy to. Nie ma sensu znęcać się nad każdym utworem, bo chodzi przecież o całą płytę, a płyta jest niestety słaba. Oczywiście słaba jak na Metallicę. Większość metalowych bendów pewnie chciałby popełnić coś takiego.
Zatem po kolei:
1. Brzmienie – mocna strona płyty. Jest mięcho, wszystko słychać wyraźnie. Ładnie zestrojone bębny. Jest naprawdę dobrze;
2. Gitary – dobrze to jest grane. Szybko, rytmicznie, energetycznie. Drugi mocny punkt płyty. O to chodzi;
3. Bębny – Lars brał chyba lekcje u pierwszego dobosza kompanii reprezentacyjnej Ochotniczych Straży Pożarnych. Werbel, hi-hat, werbel, werbel, hi-hat, od czasu do czasu 128 na stopie. Jakby tam siedział garowy ze Scorpions. Porażka;
4. Solówki – pirli, pirli, pitu, pitu. Bez pomysłu, tak niesamowicie beznadziejne, że aż się nasuwa stwierdzenie, że to świadomy zabieg. Tylko kurwa PO CO?? Przecież wiemy, że zarówno Kirk jak i James potrafio i umio. O co tu chodzi – nie ogarniam;
5. Bas – od śmierci Cliffa, bas jest praktycznie niezauważalny. Daje tło, czasem jakieś krótkie solo, ale w ogólnym podsumowaniu nie stanowi o sile kapeli. Robert zdecydowanie lepiej wygląda na koncertach, niż brzmi na płytach;
6. Wokal – zdecydowanie najlepsze co jest na tej płycie. James śpiewa genialnie. Pozbył się tego yeeaaueraearuow na końcu każdej linijki tekstu (co czasem trwało dłużej niż treść) i jest po prostu świetnie. Czasem się jeszcze takie krótkie wymknie, ale to nie przeszkadza. Mnie się na początku bardzo podobała ta maniera, ale po czasie zaczęła mnie autentycznie zdrowo wkurwiać. Wokal - to jedyne co jest na tej płycie lepsze niż kiedykolwiek;
7. Utwory – słabo. Kompletnie bez pomysłu i miałkie. Wyróżnia się oczywiście Spit Out The Bone, ale zastrzegam – wyróżnia się bo reszta jest fatalna. Wszystkie kawałki są zdecydowanie za długie. Na całej płycie jest mniej pomysłów niż w dowolnym kawałku z ...And Justice For All;
Podsumowując: Płyta sprawia wrażenie jakby była solowym projektem Jamesa Hetfielda. On tu daje popis, a reszta to takie tło i to słabe tło. Zatem nie polecam. No ale przecież każdy z nas jest kowalem własnego ucha. Moje ucho przyjęło już Hardwired w dawce zbyt dużej i nie planuję w najbliższej 10 latce żadnych dokładek. No może z rzadka, żeby Jamesa posłuchać :)
W lutym 2018 ponownie odsłuchałem i nie zmieniam zdania.
Zatem po kolei:
1. Brzmienie – mocna strona płyty. Jest mięcho, wszystko słychać wyraźnie. Ładnie zestrojone bębny. Jest naprawdę dobrze;
2. Gitary – dobrze to jest grane. Szybko, rytmicznie, energetycznie. Drugi mocny punkt płyty. O to chodzi;
3. Bębny – Lars brał chyba lekcje u pierwszego dobosza kompanii reprezentacyjnej Ochotniczych Straży Pożarnych. Werbel, hi-hat, werbel, werbel, hi-hat, od czasu do czasu 128 na stopie. Jakby tam siedział garowy ze Scorpions. Porażka;
4. Solówki – pirli, pirli, pitu, pitu. Bez pomysłu, tak niesamowicie beznadziejne, że aż się nasuwa stwierdzenie, że to świadomy zabieg. Tylko kurwa PO CO?? Przecież wiemy, że zarówno Kirk jak i James potrafio i umio. O co tu chodzi – nie ogarniam;
5. Bas – od śmierci Cliffa, bas jest praktycznie niezauważalny. Daje tło, czasem jakieś krótkie solo, ale w ogólnym podsumowaniu nie stanowi o sile kapeli. Robert zdecydowanie lepiej wygląda na koncertach, niż brzmi na płytach;
6. Wokal – zdecydowanie najlepsze co jest na tej płycie. James śpiewa genialnie. Pozbył się tego yeeaaueraearuow na końcu każdej linijki tekstu (co czasem trwało dłużej niż treść) i jest po prostu świetnie. Czasem się jeszcze takie krótkie wymknie, ale to nie przeszkadza. Mnie się na początku bardzo podobała ta maniera, ale po czasie zaczęła mnie autentycznie zdrowo wkurwiać. Wokal - to jedyne co jest na tej płycie lepsze niż kiedykolwiek;
7. Utwory – słabo. Kompletnie bez pomysłu i miałkie. Wyróżnia się oczywiście Spit Out The Bone, ale zastrzegam – wyróżnia się bo reszta jest fatalna. Wszystkie kawałki są zdecydowanie za długie. Na całej płycie jest mniej pomysłów niż w dowolnym kawałku z ...And Justice For All;
Podsumowując: Płyta sprawia wrażenie jakby była solowym projektem Jamesa Hetfielda. On tu daje popis, a reszta to takie tło i to słabe tło. Zatem nie polecam. No ale przecież każdy z nas jest kowalem własnego ucha. Moje ucho przyjęło już Hardwired w dawce zbyt dużej i nie planuję w najbliższej 10 latce żadnych dokładek. No może z rzadka, żeby Jamesa posłuchać :)
W lutym 2018 ponownie odsłuchałem i nie zmieniam zdania.
CD 1
1. „Hardwired” James Hetfield · Lars Ulrich 3:10
2. „Atlas, Rise!” Hetfield · Ulrich 6:30
3. „Now That We’re Dead” Hetfield · Ulrich 7:00
4. „Moth into Flame” Hetfield · Ulrich 5:52
5. „Dream No More” Hetfield · Ulrich 6:30
6. „Halo On Fire” Hetfield · Ulrich 8:16
37:18
CD 2
1. „Confusion” Hetfield · Ulrich 6:42
2. „ManUNkind” Hetfield · Ulrich · Robert Trujillo 6:56
3. „Here Comes Revenge” Hetfield · Ulrich 7:18
4. „Am I Savage?” Hetfield · Ulrich 6:32
5. „Murder One” Hetfield · Ulrich 5:46
6. „Spit Out The Bone” Hetfield · Ulrich 7:10
40:24
Skład:
James Hetfield – śpiew, gitara rytmiczna, produkcja, solo gitarowe w "Now That We're Dead"
Lars Ulrich – perkusja, produkcja
Kirk Hammett – gitara prowadząca
Robert Trujillo – gitara basowa; chórki („Dream No More”)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz