Revolver 1966 (post napisany 05.12.2013)

Wydana: 5 sierpnia 1966
Ocena krążka: porażka, słaby, średnidobry, bardzo dobry, wybitny!
Płyta która pokazuje, że granice między tym co nazywamy muzyką rozrywkową, a wszystkim innym jest wyłącznie w nas. Że sztuka to wrażliwość artysty, a nie ciasne (jak sprane kalesony) ramy wyznaczone przez speców od wszystkiego.
W tej płycie siedzi diabeł przekory.
Już na początku ostry rockowy kawałek „Taxman” sąsiaduje z nieprawdopodobnym numerem na kwartet smyczkowy „Eleanor Rigby”.

I niech ktoś powie że nie pasuje? Ależ pasuje idealnie. I mimo takiego instrumentarium jest dalej rockowo, bo ROCK to filozofia, a nie wyłącznie gitara elektryczna i fuzz. Może nie każdy to rozumie, ale też nie każdy przecież rozumieć to musi. ROCK to emocje, szał, fascynacja. Tym się przede wszystkim różni od POPu - instrumentarium to tylko sposób przekazu. Zresztą etykiety mają małe znaczenie. Zostawmy to na później, bo będzie dużo lepszy przykład. Wracajmy do Revolvera. „I’m Only Sleeping” z tymi pomiganymi dźwiękami  nagrywanymi od tyłu.

A następnie „Love You To” i indyjskie inspiracje. Pretensjonalne? Cóż.. Pamiętajcie, że to prekursorzy.

Wszystkie pionierskie przedsięwzięcia wyglądają po latach na lekko naiwne. Popatrzcie na pierwsze gry komputerowe. Kto miał ZX, Commodore, Atari wie o co chodzi. Zarywaliśmy noce przy czymś co dzisiaj wyglądałoby słabo nawet na tarczy cyfrowego zegarka. Beatlesi to artystyczny odpowiednik programu Apollo, który popchnął świat ku nieznanym rewirom. Revolver to taki lot w kosmos, a kolejna płyta to już lądowanie na księżycu. Nie twierdzę, że muzyka wtedy zabrnęła w ślepą uliczkę i musiała szukać przestrzeni, ale zwróćcie uwagę na to, że właśnie po Revolver i Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band nastąpiła eksplozja twórcza w muzyce rockowej. Pojawia coś czego wcześniej nie było: Rock progresywny, Hard rock, czyli skomplikowane harmonie, różne środki przekazu. No a co dalej na płycie? Kolejny kawałek „Here, There and Everywhere” uważany przez Johna za najlepszy utwór Beatlesów.

Na tej płycie w zasadzie po raz pierwszy tak zdecydowanie słychać, że jednak Ringo umie grać! W kawałku „She Said, She Said” gra naprawdę świetnie.

Mając przed oczami jego zestaw perkusyjny - który był bardziej ubogi niż perkusja zespołu „MILONGA TANGO – WESELA I STYPY” – mamy świadomość, że to kawał grajka. I to jest dopiero pierwsza strona płyty. Celowo pomijam Yellow Submarine, bo za nim akurat nie przepadam. Taki przaśny jakiś. No, ale mega przebój. Miliony muzyków chciałoby mieć taki przaśny kawałek w swoim dorobku choćby ze względu na tantiemy.
O drugiej stronie nie będę się szczegółowo rozpisywał, bo zabrakło mi przymiotników. Druga jak i pierwsza jest cudowna. Zachęcam do odsłuchania płyty w całości. Wspomnę tylko dwóch, których pominąć nie sposób. Pierwsza to "For No One" uwielbiam ją. 
Po prostu i tyle. Druga to "Tomorrow Never Knows"

I tu zatrzymamy się na dłużej, bo to jest kamień milowy w muzyce rockowej. 


Co do mnie.
Słucham tylko Beatlesów wciąż krążąc po latach 70-tych. Właśnie wtedy Polska święci sukcesy w .. piłce nożnej. Niewiarygodne, ale prawdziwe. W 70-tych nie tylko gramy dobrze, ale jesteśmy można śmiało powiedzieć potęgą. Zresztą przeglądając roczniki statystyczne z tego okresu okaże się, że jesteśmy potęgą w wielu dziedzinach. Produkujemy najwięcej parowozów, glebogryzarek, butelek zakręcanych odwrotnie do ruchu wskazówek zegara, brylujemy w: produkcji ziemniaka, przetwórstwie ziemniaka i spożyciu ziemniaka w przeliczeniu na skacowaną głowę. Ale piłkarze grają naprawdę jak z nut. Złoto olimpijskie w Monachium, 3 miejsce na Mistrzostwach Świata w RFN - RFN to państwo w którym mieszkali ci źli Niemcy – srebro na igrzyskach w Montrealu. Czy wyobrażacie sobie dzisiaj, żeby za olimpijskie srebro posadę stracił trener reprezentacji. A był to trener nad trenerami - Kazimierz Górski. 5 miejsce na MŚ w Argentynie uznano w kraju za klęskę. Takie nazwiska jak Lubański, Deyna, Lato, Szarmach, Gadocha, Tomaszewski, Żmuda, Gorgoń, Kasperczak, były znane na całym piłkarskim świecie. Z Robertem Gadochą wiąże się fajna anegdota. Jeden z kibiców, który oczekiwał na narodziny swojego dziecka mówi do kumpla – Dam mu na imię Robert- na to kolega – A jak to będzie dziewczynka?- - A jak dziewczynka to.. Gadocha.
1974
1978

W tym czasie debiutują w reprezentacji: Boniek, Terlecki, Nawałka (tak, to ten), Iwan. Nigdy wcześniej i nigdy później (jeszcze 3 miejsce na MŚ w 82) nie mieliśmy tak dobrze grającej reprezentacji i to złożonej z zawodników grających w polskiej lidze. Oczywiście nie można też nie wspomnieć o siatkarzach, którzy w 1974 w Meksyku zostają Mistrzami Świata, a za dwa lata w 1976 w Montrealu Mistrzami Olimpijskimi. To były czasy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz